środa, 21 marca 2012

Dlaczego warto inwestować w Turystykę?

Pytanie wydaje się być zasadne, zważywszy na fakt częstego lekceważenia tego zjawiska przez lokalne władze. W tym wpisie poruszę temat tego, jaką rolę odgrywa turystyka w gminach. Aby jednak odpowiedzieć na tytułowe pytanie, należy uświadomić sobie, że istnieje takie coś jak obieg pieniądza.
W naturze nic nie ginie. Podobna sytuacja ma się do pieniądza w gospodarce. Zatem musi istnieć jakiś jego obieg. Aby lepiej sobie to wyobrazić, załóżmy, że gmina to wiadro pełne wody z pewnym wirnikiem na dnie. Woda to pieniądz. Wirnik to podmioty gospodarcze, zaś powodowane nim ruchy to obieg pieniądza pomiędzy nimi, budżetem gminy oraz mieszkańcami tejże. Mniej więcej tak wygląda wewnętrzny obieg pieniądza. Jednak finanse spływają na taki obszar z różnych źródeł. Obrazując to na omawianym przykładzie wygląda to tak, jakby ktoś dolewał do tego wiadra kolejne ilości wody. Są to strumienie pieniężne wpływające w obieg wewnętrzny. Jednak gmina, jej mieszkańcy oraz lokalne przedsiębiorstwa ponoszą niekiedy pewne wydatki poza obszar, do którego przynależą. Na naszym schemacie będą to dziury na dnie wiadra emitujące strumienie pieniężne poza obieg wewnętrzny.
W dużym uproszczeniu tak wygląda obieg pieniądza w gospodarce lokalnej. Turystyka może stać się istotnym narzędziem, dzięki któremu finanse będą spływać na teren gminy. Dzieje się tak głównie z dwóch powodów:

  • wydatki turystów
  • inwestycje firm poza gminnych

  • Za pośrednictwem tych dwóch czynników pieniądze wchodzą w obieg wewnętrzny. Uruchamia to zjawisko tzw. efektu mnożnikowego. W dużym skrócie definiując, każda wydana złotówka przez turystę dynamizuje procesy gospodarcze. Np.: kwota, jaką turysta płaci przewodnikowi za jego usługi, wchodzi w strukturę wydatków tegoż usługodawcy, który z kolei dokonuje zakupów w lokalnym sklepie, bądź daje zarobić lokalnemu fryzjerowi.
    Mając na uwadze powyższe uważam osobiście, że warto i należy inwestować w turystykę. Jednak należy czynić to rozważnie i z głową, mając na uwadze multum innych zjawisk, których nie opisałem np.: pojemność turystyczna, dysfunkcje turystyki etc.

    Bardziej szczegółowo opisuję to pod tym linkiem: klik.

    środa, 14 marca 2012

    Rumska pizza.


    Życie bywa pełne niespodzianek. Najciekawszych sytuacji i zjawisk doświadczamy w miejscach, gdzie w życiu byśmy się ich nie spodziewali. Z najpełniejszymi oraz najbardziej niesamowitymi smakami spotykamy się w lokalach, których nigdy byśmy nie podejrzewali o kulinarną finezję. Najbardziej interesujących ludzi poznajemy w najmniej oczekiwanym czasie i miejscu. Niejednokrotnie jednak się przekonałem, że pozory są mylne i w gruncie rzeczy należy oczekiwać wszystkiego, aby nie być zaskoczonym.
    Coś podobnego spotkało mnie i Idę podczas załatwiania pewnych spraw w Rumi. O szczegółach pobytu w tejże miejscowości rozpisywać się nie będę, natomiast po prostu muszę wspomnieć o bardzo miłej niespodziance, jaka nas tam czekała. Zdarzyło się to podczas godziny obiadowej, o której uporczywie przypominały nam nasze żołądki. Tradycyjnie poszliśmy do pizzerii, ponieważ jest to najpewniejszy sposób na w miarę tanie i w miarę jakościowo dobre zjedzenie obiadu w nieznanym miejscu. Kompletnie nie znając miasta zdaliśmy się na intuicję – a raczej przypadek – i weszliśmy do pierwszego napotkanego lokalu o nazwie „Solar Pizza”.
    Muszę przyznać, że pierwsze wrażenie po wejściu do środka nie było imponujące. Fakt, wnętrze było zadbane, kolorystyka neutralna, parę miejsc siedzących oraz przystępne ceny w menu. O ile dobrze pamiętam, zamówiłem pozycję 14. Skusiły mnie papryczki piri piri, bowiem jestem wielbicielem ostrych potraw.
    Czas realizacji zamówienia był jak wszędzie. Czasu dokładnie nie mierzyłem, ale nie czekaliśmy jakoś wybitnie długo. Jednak najlepsze miało dopiero nastąpić, o czym zwiastował bardzo apetyczny wygląd tej pizzy. Dobrze przypieczone ciasto, dużo składników, idealnie ciągnący się ser – te indykatory po prostu muszą świadczyć o wyśmienitym smaku. I przyznam, że świadczyły. Idealnie ostra, pyszny i intensywny sos, świeże składniki... Mimo, że od czasu zjedzenia tego placka, a momentem pisania tego posta minął równy tydzień, nadal robię się głodny na samą myśl o tej potrawie. Jeżeli podczas kolejnego pobytu w tej pizzerii potrawa będzie tak samo dobra pokuszę się o stwierdzenie, że jest to najlepsza pizza w Polsce, na równi ze słupskim lokalem „Majestic”.
    Skoro już poruszyłem temat pizzy, muszę wtrącić parę zdań o własnych doświadczeniach związanych z lokalami oferującymi ten specjał w Polsce. Póki co zdecydowanym liderem jest „Majestic” w Słupsku. Jest to jedyna rzecz za którą tęsknię podczas swoich podróży.
    Dwukrotnie zdarzało mi się jeść w lokalu „Pod Pokładem” w Bydgoszczy. Za pierwszym razem smak był niesamowity, jednak drugi raz już mnie nie zwalił z nóg. Zbyt mocno czuć było wodę z mrożonych warzyw, natomiast samo ciasto sprawiało wrażenie za krótko trzymanego w piecu.
    Ciekawym smakiem cechuje się pizza w sieci „Dominium”. Miałem okazję się o tym przekonać podczas pobytu w Krakowie. Ciasto było cieniutkie, kruche, sosy intensywne, składniki świeże. Jednak brakowało „tego czegoś”, co doświadczyłem jedynie w dwóch pizzeriach w Polsce, zaś stosunek cena – jakość jest bardzo niekorzystny, ponieważ w moim odczuciu klienci tej sieci zdecydowanie przepłacają. Osobiście w życiu bym tam nie wszedł gdyby nie 50% zniżka dla klientów kupujących bilety na seanse w kinie „Ars”.

    Na koniec podaję trzy najlepsze lokale w Polsce, które oferują najlepsze placki:
    1. „Majestic” - Słupsk ul. Szczecińska 22
    2. „Solar Pizza” - Rumia ul. Dębogórska 16
    3. „Dominium” - Kraków ul. Pawia 5 (Galeria Krakowska)

    wtorek, 21 lutego 2012

    Pierwsza nutka wiosny.

        Sesja na studiach minęła pomyślnie, śnieg topnieje oraz czuć w powietrzu ciepłą nutę wiosny, pomimo dosyć mocnego wiatru. Takie okoliczności środowiskowe muszą napawać optymizmem, dlatego zamiast narzekania, wypełnię dzisiejszy wpis treścią z domieszką nadziei.
        Rzecz się tyczy, moim zdaniem nie do końca dobrze przemyślanego, projektu rewitalizacji tzw. „Traktu Książęcego” (cokolwiek dumne określenie tego obszaru ma znaczyć). Jednak napawa mnie optymizmem fakt utworzenia „podwórka kulturalnego” oraz rozbudowa teatru Rondo. Pierwsze efekty już można zauważyć, wystarczy się przejść w to miejsce, usytuowane pomiędzy ulicą Wojska Polskiego, a Krasińskiego. Z miejsca szokuje diametralnie odmieniony wygląd, w szczególności, że pamiętam lata młodości spędzone na tym podwórku. Brak obskurnego domku z paskudnym ogródkiem, zniknęły zaniedbane obiekty pełniące funkcje tzw. „komórek” mieszkańców. W ich miejsce pojawiły się gustowne ławki wraz z mini amfiteatrem, placem zabaw oraz całkowicie wymienioną nawierzchnią (zamiast piasku i żużlu – ładna kostka brukowa i trawnik). Nieopodal funkcjonuje jeszcze pracownia ceramiczna, co jest ukłonem w stronę słupszczan zamieszkujących tę okolicę, bowiem mają szansę zabić w jakiś kreatywny sposób miejską nudę.  
        Rozbudowa teatru Rondo być może przyczyni się do prężniejszej działalności tejże instytucji, albowiem zdecydowanie zbyt rzadko daje szansę mieszkańcom uczestnictwa w życiu kulturalnym miasta. Osobiście bardzo szanuję dotychczasowy dorobek oraz podziwiam mało komercyjny charakter funkcjonowania, jednak moim skromnym zdaniem, osoby zaangażowane w życie tego teatru powinny częściej wychodzić do ludzi. Z tego też względu cieszy mnie utworzenie podwórka kulturalnego w bezpośrednim sąsiedztwie tej instytucji. Wygląda to tak, jakby jednym z głównych założeń takiego zrealizowania projektu było umożliwienie ludziom obcowania z kulturą w plenerze, zaś pomysłodawca bezpośrednio obowiązkiem tym obarczył działaczy związanych z teatrem. Fakt wybudowania mini amfiteatru powinien być bodźcem do wychodzenia artystów na ulicę wraz ze swoim repertuarem – tyczy się to również artystów niezależnych, którzy niewątpliwie w Słupsku istnieją.  
        Liczę na to, że nakreślone wyżej oczekiwania nie zostaną zniweczone przez brutalną, słupską rzeczywistość. Jak wspominałem już niejednokrotnie, projekt rewitalizacji „Traktu Książęcego” nie został całkowicie przemyślany, w szczególności z ekonomicznego punktu widzenia. Wraz z realizacją inwestycji powinny pójść działania mające na celu zachęcenie właścicieli kamienic przy deptaku na Wojska Polskiego do obniżania czynszy, lecz niedawne zamknięcie „Czarnej Wołgi” brutalnie temu przeczy. Jest to bulwersujące, bowiem jednym z fundamentalnych argumentów stawianych w celu uzasadnienia inwestycji było „ożywienie ulicy Wojska Polskiego”. Jednak sam remont kamienic nie załatwi sprawy, bowiem ludzi nie przyciągną banki, będące jedynymi działalnościami gospodarczymi, które stać na opłacenie kosztów związanych z wynajmem pomieszczeń przy tym deptaku. Lokale można zliczyć na palcach jednej ręki, zaś ich rozmieszczenie głównie jest związane z bezpośrednim sąsiedztwem z ratuszem oraz ulicą Nowobramską. Sama idea jest dobra, lecz póki co dążenie do jej realizacji jest najwyżej dostateczne. Osiągnięcie tego celu powinno się wiązać z dalekowzroczną polityką włodarzy miasta, a nie może być „kiełbasą wyborczą” w ramach której wyznaczanie i osiąganie poszczególnych etapów zależne jest od opcji politycznej aktualnie sprawującej władzę. Wszystko rzekomo w imię dobra społeczności, zaś w rzeczywistości będącym postulatem bez pokrycia. Chyba, że pokrycia własnej kieszeni zewnętrzną stroną Władka Jagiełły. Ale to temat na inny wpis...

    wtorek, 3 stycznia 2012

    Nadzieja dla byłego szpitala.

    Od jakiegoś czasu obserwowałem rozwój sytuacji. Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczony, obawiałem się bowiem kolejnej "Biedronki" w miejscu byłego szpitala przy ul. Obrońców Wybrzeża. Po ostatnim wielkim wydarzeniu, jakim było otwarcie tegoż marketu w miejscu jednego z najstarszych kin na Pomorzu (o ile nie najstarszym) miałem wielkie wątpliwości co do adekwatnego zagospodarowania tego kompleksu.
    Ale od początku. Starania o wpis do Rejestru Zabytków były poczynione już w kwietniu 2010 roku z inicjatywy słupskiego konserwatora zabytków, który wystąpił o taką decyzję ze względów na walory architektonicznego budynku. Spełzły one jednak na niczym, bowiem sam pomysł budził spore kontrowersje. Z ekonomicznego punktu widzenia obiekcje były słuszne, ponieważ takie rozwiązanie mogłoby przyczynić się do odstraszenia ewentualnego inwestora. Konsekwencje nabycia zabytku  są powiązane z szerokimi zobowiązaniami oraz rygorem dostosowania przeprowadzanych remontów do wymogów ustalonych przez konserwatora. A są one nieraz kosztowne i najzwyczajniej w świecie niekiedy zbyt rygorystyczne.
    Pojawiło się jednak światełko w tunelu. Jak donosi Głos Pomorza, obiekt zostanie przekazany publicznemu psychiatrycznemu ZOZ-owi, który jest również właścicielem placówki przy ul. Mostnika oraz w Lubuczewie. W miejsce byłego szpitala ma powstać zakład leczenia chorób psychicznych i uzależnień, natomiast adaptacja budynku ma być sfinansowana z budżetu Urzędu Marszałkowskiego. Część prac zostanie wykonana przez więźniów aresztu śledczego w Słupsku, co z pewnością zminimalizuje koszty planowanych remontów.
    Jednak ta sprawa rodzi kolejne pytania. Co się stanie z zabytkowym pałacem w Lubuczewie, skoro wedle zapowiedzi placówka w nim funkcjonująca zostanie przeniesiona do Słupska? Czekam na dalszy rozwój sytuacji, licząc jednocześnie na szczęśliwe sfinalizowanie przedsięwzięcia.

    Link do artykułu źródłowego: Były szpital wojewódzki ma nowego właściciela

    piątek, 23 grudnia 2011

    Antykryzys

    No i stało się. Od dawna już mówiłem, że miasto Słupsk kiedyś musi zacząć spłacać długi zaciągnięte na inwestycje bez pokrycia. Zastanawiam się tylko, czy mieszkańcy miasta są świadomi czynników podwyżek, które będą miały miejsce od stycznia 2013 roku?
    Cała sprawa dotyczy zmiany sposobu naliczania stawek za mieszkania komunalne. Powołując się na Głos Pomorza, cena za metr ma wynosić 9,91 zł za mkw. Argumenty zwolenników tego procesu mówią, iż zmiany odczują tylko najbogatsi mieszkańcy tychże lokali. Całą paranoję tej sytuacji, będącą zaprzeczeniem tej argumentacji, odzwierciedla pytanie- czy można mówić o zamożnych mieszkańcach mieszkań komunalnych? Z założenia przecież są one dla ludzi o niższych dochodach, których nie stać na zakup własnościowego. Liczę naiwnie, iż Słupszczanie pogląd mój podzielają i dostrzegają, że argumenty takie mają się tak do rzeczywistości, jak świnia do kierowcy. Żeby było ciekawiej, nie tylko czynsze za “komunalki” mają wzrosnąć.
    Co jest zatem prawdziwą przyczyną? Moim zdaniem populistyczne inwestycje, które miały miejsce na terenie miasta na przestrzeni ostatnich kilku lat. Przytoczmy parę z nich:
    • Zgoda na wszechobecne szerzenie się super i hiper marketów. Zjawisko to tworzy prowizoryczne jedynie miejsca pracy. Wystarczy by przytoczyć tutaj twierdzenie, iż przy budowie jednego sklepu wielkopowierzchniowego (z kapitałem zagranicznym) zamykanych jest kilka małych. O ile bilans na rynku pracy pozostaje wyrównany, o tyle oznacza to niższe wpływy do budżetu miasta (mniej podatków od prowadzenia działalności i wszelkich związanych z tym zobowiązań sektora prywatnego względem jednostki terytorialnej).
    • Rewitalizacja Traktu Książecego. Inwestycja mogłaby przynieść wymierne korzyści dla miasta, gdyby przeprowadzona została z głową. Z jednego strony remontuje się Stare Miasto, z drugiej zaś przyzwala na postawienie Biedronki w miejsce kina “Milennium”. W samym centrum miasta! Ponadto powstaje pytanie, jak długo odnowione budynki utrzymają nieskazitelną elewację? Czy nie rozsądniejszym rozwiązaniem byłoby budownictwo komunalne na obrzeżach miasta, zaś mieszkania w rewitalizowanym obecnie fragmencie miasta sprzedaż za pół ceny, załączając do umowy klauzulę, że w ciągu 5 lat nabywca zobowiązuje się do całkowitego remontu? Pozwoliłoby to na prawdzie odświeżenie tej części Słupska. A tak w ciągu kilku najbliższych lat budynki znowu będą niszczeć, inwestycję będzie trzeba spłacać i nic konstruktywnego z tego tytułu nie wyniknie.
    • Najważniejsze. Trwający w budowie Aquapark. O ile zasadność postawienia tego typu obiektu w Słupsku nie pozostawia żadnych wątpliwości, o tyle przywodzi je wielkość przedsięwzięcia. Czy naprawdę potrzebujemy dwóch parków wodnych, w tym jeden naprawdę kapitałochłonny? Miasto wykłada na tę inwestycję ok. 26,5 mln zł. Zakładając, że przez rok dziennie będzie przychodzić 300 klientów zostawiających 30zł, kwota ta zostanie spłacona w ciągu niecałych 4 lat. Należy jednak jeszcze pamiętać o kosztach związanych z działalnością tego typu obiektu. Spotkałem się z opiniami, iż budżet miasta będzie musiał dokładać milion złotych do funkcjonowania Aquaparku. Liczę, iż moje przewidywania są pesymistyczną wersją wydarzeń. Jednak obawiam się, iż podwyżki w 2013 roku są początkiem spłaty długów, które zostały w ostatnich latach przez miasto zaciągnięte.

    czwartek, 8 grudnia 2011

    Doom Day na słupskim "Starym Rynku"


    Godzina „W” wybiła. Pośród kolorowo-kiczowatych kamieniczek oraz bloków przeciska się nieokrzesany tłum wielbicieli tanich zakupów. Przeprowadzając szturm na obiekt będący celem ich krucjaty, potrącają po drodze niewinnych ludzi, zmierzających w tym czasie do pracy. Należy nadmienić, iż z faktu bycia potrącanym nie są oni specjalnie zadowoleni. Uśmiech na twarzy natomiast rysuje się na twarzach właścicieli obleganego miejsca.

     Mniej więcej w wyżej opisany sposób przebiega otwarcie każdego punktu handlowo-usługowego. Dzisiaj Biedronka, jakiś czas temu rozbudowa Jantara przyciągnęła rzesze ludzi. Trzeba jednak przyznać, że mniej małostkowe przedsięwzięcia cieszą się niemniejszym zainteresowaniem, np. Noc Muzeów. Musi zostać spełniony jednak jeden warunek- wstęp powinien być całkowicie bezpłatny, bez zbędnych gwiazdeczek w indeksie górnym oferty. Natomiast najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że ludziom szkoda wydać chociażby grosza na kulturalne imprezy, zaś nie żałują go podczas szału zakupowego w czasie otwarcia kolejnej z rzędu Biedronki. Obawiam się, że jest to bezpośrednim następstwem komercjalizacji naszego życia codziennego. Dzieje się coś darmowego? Gawiedź podąża, aby złapać okazję, nie zaś w celu obcowania z kulturą, przecież  dużo istotniejszym wydarzeniem jest otwarcie hiper/supermarketu w miejscu potocznie zwanym „starówką” oraz towarzyszące temu promocje. Podejrzewam, że jak zwykle na jeden produkt z ceną obniżoną o 30% przypadają 2 inne z ceną wyższą o 30%. W efekcie płacimy porównywalnie tyle samo, co w sklepie osiedlowym.

    Obserwuję od jakiegoś czasu, że społeczeństwo słupskie się „odkulturawia”. Być może jest to zjawisko typowe dla małych i średnich miast i logicznym następstwem małej ilości darmowych wydarzeń kulturalnych. Marketingowo rzecz ujmując, aby poznać jakość danego produktu, najpierw należy zasmakować jego bezpłatną próbkę. Może dlatego warto zacząć głośno mówić o konieczności tego typu imprez w naszym mieście?

    środa, 7 grudnia 2011

    Jesień nadchodzi. Nie tylko atmosferyczna.

    Czasem już tak bywa w życiu każdego turysty, że powróciwszy już z wakacyjnych wojaży i wróciwszy w zamęt codziennych obowiązków, myśli i tak wędrują do miejsc odległych. Nie mogąc się do nich niestety udać z powodu różnych czynników (głównie finansowych), człowiek musi sobie czymś konstruktywnym zająć czas. Czynności te w moim przypadku często sprowadzają się do czytania. Niestety, z racji zainteresowania obiektami zrujnowanymi, miewam stany oburzenia wynikające z obserwacji niektórych, niegdyś pięknych obiektów, lecz dzisiaj zdewastowanych. Owo zdewastowanie nierzadko jest przyczyną ludzkiej ignorancji, zaniedbania lub po prostu niegospodarności.

    Przykładem dewastacji zamku z przyczyny złego gospodarowania majątkiem jest Zamek w Dobrej Nowogardzkiej. Budowa najprawdopodobniej zaczęła się w latach 80-tych XIII wieku. Od początku nie miał szczęścia do właścicieli, bowiem już w 1308 roku założenie obronne zostało zniszczone przez Branderburczyków. Obiekt stał opuszczony aż do 1338 roku, kiedy właścicielem tych ziem został Ulryk Dewitz. Remonty rozpoczęte przez niego i kontynuowane przez jego spadkobierców przynosiły wymierne efekty, czego najlepszym dowodem jest fakt, że w XV wieku ów zamek był największym w całym księstwie pomorskim. Niestety, rodzina ta popadła w poważne tarapaty finansowe, co zmusiło ich do opuszczenia swej rezydencji. Przez lata popadł w ruinę, ponadto w roku 1808 ówczesny właściciel wysadził część murów, by pozyskać materiały budowlane. W ten sposób po niegdysiejszej perełce pomorskiej architektury pozostały ruiny, które powodują ból serca u każdej osoby, której los dziedzictwa kulturowego nie jest obojętny. Aktualnie obiekt jest bardzo mocno zdewastowany i na jego odbudowę nie ma co liczyć.

    W śląskiej imienniczce pomorskiej miejscowości (Dobra w woj. opolskim) podobny los spotkał stojący tam pałac. Sądząc po zdjęciach i rycinach, obiekt był naprawdę okazały (galeria). Powstał w latach 50 XVIII wieku, architektura utrzymana była w stylu francuskiego baroku. Życie w nim kwitło aż do marca 1943 roku, kiedy ówczesna właścicielka Muriel White Seher-Thoss skoczyła z wieży zamkowej popełniając samobójstwo. Przyczyna tkwiła w niepotwierdzonych doniesieniach na jej osobę, jakoby w tymże roku jej synowie przebywali w Ameryce. Władze niemieckie kazały ich sprowadzić, grożąc wysyłką do obozu koncentracyjnego. W 1945 roku w pałacu trwały walki pomiędzy Rosjanami, a Niemcami. W ruinę zaczął popadać dopiero po wojnie. Degradację przyspieszył pożar.

    Skoro o pałacach i pożarach mowa, warto wspomnieć tutaj kontrowersyjną historię byłego pałacu von Puttkamerów w Karżniczce (powiat słupski, woj. pomorskie). Powstały w XVIII wieku pałac, ze względu na obronny charakter zwany także "Zamkiem Wodnym", w ruinę zaczął popadać stosunkowo późno, bo dopiero po 1990 roku, kiedy zniesiono Ośrodek Szkolenia Kursowego. W 1993 roku został wykupiony przez trzech wspólników. W wyniku braku jakichkolwiek prac renowacyjnych, został odebrany przez gminę, by zostać znowu wykupionym przez pewną pani. Gdy nowa właścicielka zorientowała się, że nie będzie jej stać na remonty, oddała obiekt synowi, który z żoną przez kilka lat w nim mieszkał, lecz pałac wciąż popadał w ruinę. Dramatyczny rozdział historii został otwarty w 2008 roku, wraz z wykupem dziedzictwa Putkkamerów przez gdańszczanina, właściciela firmy z branży budowlanej. Inwestycja związana z decyzją o budowie tarczy antyrakietowej nie wypaliła. Jesienią 2008 roku rozebrano część prawego skrzydła- drewnianą wieżę oraz dach. W wyniku tego, woda przez całą zimę lała się do środka, powodując dalsze niszczenie obiektu. Finał nastąpił w listopadzie 2009 roku, kiedy pałac został strawiony przez pożar. Ustalono, że został podpalony, zaś rok później domniemanego sprawcę ukarano. Istnieją pogłoski, jakoby to sam właściciel zlecił podpalenie, hojnie wynagradzając sprawcę. Jaka jest prawda, chyba już nigdy się nie dowiemy.

    Dewastacji uległ także, największy swego czasu w Małopolsce, zamek w Rudnie. Proces ten rozpoczął się w 1656 roku, kiedy został przejęty przez Szwedów podczas "Potopu szwedzkiego". Gdy nie znaleźli w nim skarbów koronnych, obiekt został podpalony i opuszczony. W końcu XVII wieku zamek przejęli Lobomirscy, którzy częściowo go odbudowali. Od XVIII wieku był już w rękach kolejno Sieniawskich oraz Czartoryskich. Właściwie od 1768 roku należy liczyć okres jego prawdziwej degradacji. W tymże roku piorun wywołał pożar, który zniszczył już na wpół opuszczoną rezydencję. Rok później zamknięto kaplicę, co spowodowało kompletne opustoszenie założenia obronnego. Pomimo wielu starań, zamek nadal niszczeje jako kolejny przykład dewastacji ważnego dziedzictwa kulturowego na ziemiach polskich.

    Przykładem na to, iż w Polsce istnieje możliwość zapomnienia o "jakimś tam zabytku" jest pałac w Wielowsi (woj. dolnośląskie). Nieoficjalnie budynek stoi w środku wsi, ciężko go jednak odnaleźć pośród nowszych gospodarstw. Oficjalnie jednak nie znajduje się w żadnych opracowaniach. Sam fakt jest o tyle bulwersujący, że ta barokowa rezydencja charakteryzuje się wysokiej jakości detalami, czego dzisiaj dowodzi jedynie piękny barokowy portal. Sam obiekt do ruiny doprowadziła polskie realia powojenne, o czym idealnie wręcz świadczy fakt nie wpisania go do żadnych krajowych rejestrów. Nie jest to zresztą jedyny przypadek, gdy przez ignorancję władz Polski Ludowej do ruiny zostaje doprowadzony piękny zabytek.

    Najbardziej bulwersująca jest historia zamku krzyżackiego w Człuchowie. Do dzisiaj pozostały po nim jedynie mury, wieża oraz podziemia. W czasach Zakonu Krzyżackiego była to jednak warownia o ogromnych rozmiarach, druga pod względem wielkości zaraz po twierdzy w Malborku. Właściwie okres świetności zakończył się w 1772 roku, kiedy zamek przeszedł pod władanie władz pruskich. Ostatnim gwoździem do trumny był pożar miasta w 1793 roku. Mieszkańcy otrzymali zgodę od lokalnych władz na rozebranie zamku, w celu pozyskania materiałów do odbudowy miasta. Dopiero po 1811 roku obiekt został objęty jakąkolwiek ochroną. Wieża zamkowa, z dobudowanym doń w w latach 1826-1828 neogotyckim kościołem, nie została pozostawiona z litości. Prawdopodobnie gdyby udało się ją rozebrać, do dzisiaj jedynym śladem po świetnym niegdyś zamku krzyżackim byłyby szczątkowe fragmenty murów obronnych.

    Gdyby opisać wszystkie zabytki zdewastowane, niezależnie od jakichkolwiek przyczyn, lista osiągnęła by naprawdę spore rozmiary. Niejednokrotnie ich istnienie zaowocowałoby nie tylko bogatszym dziedzictwem kulturowym ziem, na jakich się niegdyś znajdowały, ale prawdopodobnie przyczyniłyby się do wyższego rozwoju gospodarczego pewnych jednostek administracyjnych. Np. borykający się dzisiaj z rosnącym w szalonym tempie bezrobociem Człuchów mógłby stać się bardzo atrakcyjną destynacją turystyczną, nie tylko dla turystów polskich. Człowiek ma coś w sobie takiego, że fascynują go monumentalne budowle, o czym świadczy 550 tys. turystów przybyłych w 2007 roku do Malborka. Nie trzeba chyba nikogo uświadamiać, że tak duży ruch turystyczny generuje nowe miejsca pracy, bowiem jest bodźcem do rozwoju całego zagospodarowania turystycznego (od samych walorów turystycznych, po infrastrukturę pełniącą funkcję obsługę turystów). Niestety, rzeczywistość dla terenów, gdzie dokonała się dewastacja walorów antropogenicznych, jest inna i ich historia powinna być przestrogą dla tych wszystkich, którzy swoimi działaniami pośrednio lub bezpośrednio dokładają kolejne cegiełki do degeneracji posiadanych obiektów. Niech motywacją będzie chociażby ekonomiczny charakter ruchu turystycznego. O jego efektach świetnie świadczy gmina Rewal, będąca najbogatszą w Polsce, jednocześnie pełniąc najwyższą funkcję turystyczną w kraju.

    Autor: Michał Nielub